Złoty Las Marzeń. Tu wszystko jest możliwe

Złoty Las marzeń- tu wszystko jest możliwe...

Ogłoszenie

"zamknij oczy. Zamknij oczy, one nie pozwolą Ci zobaczyć nic. Otwórz umysł, otwórz szeroko. Stań i powiedź mi co widzisz" powiedz zaklęcie i oddaj się mu... I wejdź do Lasu, przyjacielu *** czekamy na warze propozycje rozbudowy lasu:D

  • Index
  •  » Z życia Lasu
  •  » Jestem córką i następczynią blasku, ale i ja potrzebuję być kochana

#1 2007-12-23 00:58:27

Galadriela

Pani Lasu, Pani Światłości, Biała Pani

Zarejestrowany: 2007-08-12
Posty: 171

Jestem córką i następczynią blasku, ale i ja potrzebuję być kochana

Aryi Eldzie w prezencie świątecznym



Galadriel otworzyła oczy i natychmiast ponownie je zamknęła. Wzięła kilka głębokich wdechów. Ponownie otworzyła oczy. Niestety to nie był zły sen. To była rzeczywistość. Wysunęła stopy z pościeli. Dotknęły ciepłej ogrzanej słońcem marmurowej posadzki. Czas wstać i rozpocząć nowy dzień. Dotknęła przygotowanej wcześniej pistacjowej sukni i srebrnego diademu w kształcie gałązek. Porzuciła biel, tak jak porzuciła dawne imiona. Zostawiła je za sobą, w chwili, gdy wsiadła na statek. Nie była już Galadriel, bo nie było tu jej Drzew. Nie była już Panią Lasu… Zakuło ją serce. Zdradziła swój Las. Opuściła go. Nie była też już Lady of Light, Alateriel. Tutaj nie było Mroku. Nawet noc była jasna, oświetlało ją niesamowite światło gwiazd, czyniąc niemal dniem. Zdawało jej się niekiedy, że mieszkańcy tego brzegu nigdy nie oglądali prawdziwego Mroku.
    Obejrzała się w lustrze. Pistacjowa sukienka, złoty warkocz i srebrny diadem. Tak. Teraz była już tylko Lamere. Imienniczką Morza. Morza, które ją tu przyniosło i które nie pozwala wyruszyć w drogę powrotną. Chwilę wpatrywała się we własne odbicie. Czuła się jak mała dziewczynka. Miała ochotę zajrzeć za lustro. Żeby ją odnaleźć, sprawdzić, gdzie się schowała, gdzie się ukryła przed samą sobą lady Galadriel. Dotknęła dłonią tafli szkła. Była chłodna, jak tafla wody. Wszystko już zostawiła za sobą. Lata nieprzeliczone jak krople srebrnego deszczu. Wyszła z pokoju. Oto zaczął się kolejny dzień w Valinorze.
    Wieczorem odbywała się uczta. Każdego dnia tutaj świętowano. Pod namiotem nieba stawiano inne, jedwabne, białe namioty. Tańczącym przygrywali najprzedniejsi muzykanci, w innych namiotach ucztowano, opowiadano historie lub po prostu rozmawiano. Kiedy tylko Mistrz Magicznych Przedmiotów i Lamare zjawili się na uczcie, Falkora porwała Atlanta, młoda Elfka, która niegdyś przesłała Galadriel flakon z eliksirem. Lamare widziała, że jej uczucie do twórcy pierścieni jest szczere. Elfka naprawdę go kochała. Podobnie jak Lamare. Coś je jednak różniło. Atlanta zrobiłaby dla Falkora wszystko. A ona? Wszystko? Nie. Chyba jednak nie. Prawie wszystko, a to jednak duża różnica. Westchnęła i przeniosła wzrok na Lamare. Była tego dnia wzburzona. Może zagniewana? A może czegoś się bała? Toczyła swe fale szybko, głośno rozbijając je o brzeg. Tak, Morze było wyraźnie zaniepokojone.
- Co cię trapi, moje dziecko? – przysiadła się do niej Elfka o srebrnych jak promienie księżyca włosach i niezwykle mądrym spojrzeniu. Było to dziwne, bo zwykle mieszkańcy Valinoru stronili od dziwnej Elfki „ stamtąd”.
- Tęsknię – odparła szczerze.
- Czy źle ci w Valinorze, kochanie?
- To nie jest mój dom – odparła patrząc w łagodne niebieskie oczy. – Nie umiem się tu odnaleźć. Ale co to ma teraz za znaczenie? Nie ma już statku, który zabrałby mnie do… domu.
- Więc nie jesteś z nami szczęśliwa.
Lamare rzuciła przelotne spojrzenie na Falkora. Atlanta opowiadała mu właśnie z ożywieniem jakąś historię.
- Kocham go – wyznała. – Ale nie jest mi tu dobrze. A jemu nie było dobrze tam, po drugiej stronie Morza. Mam wrażenie, że już nigdzie nie znajdę dla siebie miejsca. Nigdzie nie jestem u siebie… Nie chcą mnie już ani tu… ani tam. Wszędzie jestem jednakowo obca. Dla was za mało Elfia, a dla tych, których kocham całym sercem za mało… materialna, rzeczywista, normalna. Zbyt groźna i odległa, by można było mnie kochać. Nie ma już dla mnie domu – spojrzała na Atlantę i uśmiechnęła się do niej. Młoda Elfka spłoszyła się, szybko odwracając wzrok. – Ja go kocham i ona go kocha. Trudno nam… Ach, jakże trudno nam być razem, jednak bez siebie wcale nie jest lżej! Zaczynam myśleć, że lepiej byłoby dla niego… dla nas, gdybyśmy nigdy się nie spotkali. Wtedy miałby szansę poznać Atlantę zanim poznałaby Galadriel, lub zamiast Galadriel i to w niej by się zakochał.
- Ale wtedy ta historia wyglądałaby zupełnie inaczej…
- Kiedyś sądziłam, że nie byłoby Galadriel, gdyby nie Falkor. Ale teraz wiem, że mogłoby jej to zająć więcej czasu, ale narodziłaby się na pewno. Nawet bez jego pomocy.
Elfka wstała i rzekła:
- Choć proszę ze mną, Lamare.
    Elfki wyszły spod białego jedwabnego namiotu i skierowały się w stronę plaży i molo, do którego przycumowane były białe łodzie. Po szarym niebie nad molem latały mewy, odznaczając się swym białym kolorem na ciemnej tafli bezkresnego nieba. Właśnie powoli zapadał zmrok. Lamare zamknęła na chwilę oczy, wsłuchując się w krzyk mew. Dlaczego białe mewy tak wołają?, przypomniała sobie słowa pieśni, którą zanucił Falkor, gdy wsiadała na okręt, który ją tu przyniósł. A gdy otworzyła oczy, widziała przed sobą tylko bezkresne piękne, ale jednocześnie tajemnicze i niepokojące morze, które na granicy horyzontu zlewało się z szarością nieba. Ach, jakby chciała zobaczyć ukochane brzegi. Ale były zbyt daleko. Zbyt daleko, by ten bezkres mógł przeniknąć nawet bystry wzrok Elfa.
- Galadrielo – usłyszała i odwróciła wzrok.
Spojrzała na Elfkę, której postać zafalowała. Oto stała przed nią Varda, bogini, która stworzyła Gwiazdy oraz świat i obudziła Elfów – synów i córy Gwiazd. Bogini, która zalała ziemię morzami alby ludzie nigdy nie mogli dopłynąć do Nieśmiertelnych Krain, prawdziwej ojczyzny Elfów. A jej blask był tak wielki, że nawet Galadriel, Lady of Light musiała zasłonić oczy dłonią. Gdy Galadriel przybyła do Valinoru i ponownie przybrała imię Lamare, myślała, że wszyscy tu są bardziej pełni blasku niż ona. We wnętrzu swego serca pani Galadriela była niepewna i skromna. To tylko wszystkim, którzy ją znali, a którzy nie potrafili zgłębić jej myśli i duszy wydawała się zawsze odważną i pewną siebie. Owszem, była taka, gdy przyszło jej bronić tego, co kochała. Gdy jednak szło o jej osobę, stawała się niepewna i nie wierzyła w swoje możliwości i umiejętności. Dla Vardy nie było jednak żadnych wątpliwości. Ona jedna wiedziała, że nie ma nikogo, ani wśród Elfów, ani wśród ludzi, kto miałby tak ogromny wewnętrzny blask jak Biała Pani. Galadriel ustępowała jedynie bogini Vardzie. Słusznie zatem nazywaną ją Panią Światła.
- Vardo – wyrzekła Lamare, pokornie chyląc głowę w ukłonie.
- Witaj, pani Lorien – rzekła bogini i wykonała gest, jakby zagarniała coś do siebie.
    W tym momencie drugi brzeg, zwany wśród mieszkańców Valinoru śmiertelnym przybliżył się i ukazał oczom Lamare. A to, co zobaczyła do głębi przeraziło jej duszę. Nad jej ukochanym światem, jej domem, zebrał się mrok tak gęsty, że Galadriel, choć wytężała wzrok ze wszystkich sił nie potrafiła dostrzec Złotego Lasu i najwyższego wśród Drzew, stojącego na najwyższym ze wzniesień.
- Nadszedł kres tamtego świata… Ciemność zamknie w sobie wszystko i wszystkie istnienia. I taki będzie koniec.
Lamare zadrżała. Wiedziała, że nie ma sposób, by dostała się na tamten brzeg. Jak to, więc ona ma tu żyć przez wszystkie lata świata, ze świadomością, że tam już nic nie ma, że patrzyła na śmierć wszystkiego tego, co kochała i nic nie zrobiła? Nie udzieliła pomocy przyjaciołom w tej ostatniej walce? Zamiast walczyć z nimi i ginąć z nimi, ona po prostu będzie stać biernie i na to patrzeć? Biała Pani zapłakała gorzko, a jej włosy, będące do tej pory żywym, płynnym złotem, pobielały niczym śnieg lub skrzydło gołębicy i takie miały pozostać przez pewien czas. Lamare odwróciła wzrok od widoku, który ukazała jej Varda. Niebo nad tamtym światem przecięła błyskawica. Lamare natomiast wbiła swe niebieskie jak dwa okruchy nieba oczy w biały namiot. Patrzyła na pana Falkora, a po jej twarzy płynęły łzy. Pragnęła zapamiętać go szczęśliwym. Śmiał się. Atlanta szeptała mu coś do ucha, zarzucając ręce na szyję. Lamare westchnęła. Nie tak miało być, nie tak. Każda decyzja pociąga za sobą konsekwencje. To wszystko nie miało się wydarzyć. A potem Lamare, kiedyś, w dawnych czasach nazywana Galadrielą, Panią Drzew, podjęła decyzję.
- Nie uda ci się – rzekła Varda. – Jeśli za pomocą Nenyi spróbujesz zapanować nad morzem i przejść po nim na tamten brzeg, utoniesz. Lamare odbierze życie Lamare. Pochłonie cię i Gustynian już nigdy cię nie ujrzy, lady Galadrielo.
- Nie mów tak do mnie, Vardo – rzekła Elfka. – Już od dawna nie jestem Galadrielą.
- To imię pasuje do ciebie bardziej niż wszystkie inne, Galadrielo, pani Lorien. Proszę abyś odstąpiła od swojego zamiaru, inaczej zginiesz.
- A jednak muszę spróbować, w przeciwnym bowiem razie będę tego żałować przez całe moje wieczne życie, do momentu aż uznasz, że i czas tego brzegu dobiegł końca.
- A gdybym Ci powiedziała, że jest sposób abyś uratowała swych przyjaciół?


    Arya spojrzała na Undomiel Evenstar i nie potrafiła jej poznać. Undomiel miała na sobie czarną długą pelerynę a u pasa przypięty kołysał się groźnie miecz, lśniąc srebrem jak żywy promień księżyca. Evenstar uśmiechnęła się do niej niepewnie.
http://www.theargonath.cc/characters/arwen/pictures/arwen6.jpg
http://www.theargonath.cc/characters/arwen/pictures/arwen70.jpg

- Oto razem zmierzamy do końca, Arya Elda. Jakikolwiek jest nam przeznaczony dotrzemy tam razem. Skończyło się panowanie dnia, nastało panowanie nocy. A nam przyszło w tych ciemnych dniach żyć i stawić czoło Złemu.
Arya bez słowa rzuciła się Evenstar na szyję. Ta pogładziła Elfkę uspokajająco po włosach i szepnęła:
- Spotkamy się w którymś z jasnych błękitnych okien, Aryo, królowo Puszczy, żono Legolasa.
    Potem już bez słowa zeszły na polanę, gdzie oczekiwała na nie armia Lasu, którą miały dowodzić, armia złożona z Elfów puszczańskich pod wodzą króla Legolasa i armia ludzi, która dowodził Elessar- król i poeta. Razem wyruszyli do walki przeciwko Floretowi, Władcy Cieni. Wiedzieli, że idą na śmierć, ale mieli zamiar zginać, broniąc tego, co kochali najbardziej. Wychodząc z Lasu, Arya obejrzała się. Na polanie panował mrok większy niż zwykle, w fontannie nie odbijało się światło gwiazd, zakrytych przez ciemne chmury. Nie było już Galadriel, a i Arya Elda nigdy nie miała powrócić do Złotego Lasu.

- Jaki? – zapytała Galadriel.
-    Powiedziałaś, że lepiej byłoby dla was, gdybyście nigdy się nie spotkali. Mogę cofnąć cię w czasie, Galadrielo. Pokieruję twymi krokami tak, byś po swej ucieczce nie spotkała Gustyniana, lecz od razu Undomiel Evenstar. Wtedy jednak twa historia potoczy się zupełnie inaczej… Czy jesteś na to gotowa? Czy jesteś gotowa, by wszystko się zmieniło? Cały twój świat się zmieni, Galadrielo. Naprawdę tego chcesz? Naprawdę pragniesz, by w nowej historii, która napiszemy Gustynian najpierw spotkał Atlantę, a nie Galadriel?
Lamare ponownie odwróciła wzrok. Spojrzała na Falkora. Ten chyba to wyczuł, bo odwrócił się i spojrzał na nią. Uśmiechnął się promiennie. Zawsze miałeś mi za złe, że bardziej kocham Lorien, niż ciebie. A ja nawet w głębi własnej duszy nie miałam odwagi przyznać ci racji, choć oczywiste, że ją miałeś. Z miłości do mnie cierpiałeś w milczeniu, zawsze w cieniu Złotego Lasu, który nawet nie był żywą istotą. Zawsze na drugim planie, mniej ważny. A jednak znosiłeś to cierpliwie, w milczeniu i z pokorą. Bo nie było na świecie nic, co kochałbyś bardziej niż mnie. Nigdy nie potrafiłam na twą miłość odpowiedzieć taką miłością, jakiej pragnąłeś. Taka jest prawda. Z nas dwojga, to ty kochałeś bardziej. To bardziej ty kochałeś mnie, niż ja ciebie, Gustynianie. Uczyniłam cię nieszczęśliwym, nigdy nie potrafiłam pokazać, że cię kocham. Teraz wczeszcie to ja mam szansę zrobić coś dla ciebie. Mam szansę sprawić, byś nigdy nie poznał Galadriel. Bądź wreszcie szczęśliwy. Jestem ci to winna, Gustynianie.
- Tak powinno właśnie się stać – odparła patrząc na boginię. – Tak będzie lepiej… dla niego.
- Choć jestem boginią, nawet ja nie jestem teraz w stanie powiedzieć czy robisz to bardziej z miłości do Falkora czy do Złotego Lasu.
Galadriel spuściła wzrok, nie odpowiedziała.
- Lepiej byłoby dla niego, gdyby mnie nigdy nie poznał a teraz ma na to szansę.
- Czy byłoby lepiej… To się jeszcze okaże – odparła bogini. – Mam jednak pewien warunek za to, że przyszłam ci z pomocą.
- Słucham – odparła Galadriel.
- Po ucieczce z pałacu pokieruję twe kroki w zupełnie przeciwnym kierunku niż za pierwszym razem. Pokieruję też losami Pana Magicznych Przedmiotów tak, że pozna Atlantę. Jeśli jednak ponownie, w tym nowym życiu spotkacie się i pokochacie, czar się cofnie i Świat twoich przyjaciół się skończy. Czy przyjmujesz mój warunek, Galadrielo?
- Tak się nie stanie – odparła Biała Pani z mocą i podała dłoń bogini. W chwili, gdy uścisnęła jej dłoń, cofnęła się w czasie.
A kiedy odeszła i Varda wróciła do swego podniebnego pałacu, by obserwować nowe-stare życie Galadriel, bogini rzekła ni to do siebie, ni to do Elfki, która cofnęła się w czasie:
- Teraz przekonasz się, że niektóre rzeczy w waszym życiu po prostu są i wydarzyć się muszą…


    Asfalot przeskoczył kamienne ogrodzenie. Oto w jednej, krótkiej chwili znaleźli się za murami pałacu. Lamare rozejrzała się dookoła. Przed nimi ciągnął się zbity, kamienny trakt. Skończył się jednak po chwili, tworząc rozwidlenie.
- Dokąd teraz? – zapytał wierzchowiec. – Na lewo?
http://www.theargonath.cc/characters/shadowfax/pictures/stttrider8.jpg
Lamare kiwnęła głową. Kiedy jednak przejechali kilka metrów, młoda księżniczka zawróciła konia i wróciła do głównej drogi, a potem wybrała prawą odnogę.
- Dlaczego? – zdziwił się koń, parskając.
Dziewczyna obejrzała się za siebie, na pałac majaczący na horyzoncie.
- Nie wiem, ale mam przeczucie, że tak powinno być. To jedyna dobra dla nas droga. Noro lin, Asfalot, noro lin!

    Falkor pogwizdując wszedł do warsztatu. Mieszkanie wśród ludzi nie było ani łatwe, ani specjalnie przyjemne, ale młody rzemieślnik był zdania, że nawet głupi powie czasem coś mądrego. Inni Elfowie pogardzali ludźmi i nie chcieli mieć swych domów w pobliżu osad ludzkich, Falkor jednak do nich nie należał. Założył swój warsztat w małym miasteczku przy głównym trakcie handlowym. Był przekonany, że tak jak w dawnych czasach to Ludzie nauczyli się wszystkiego od Elfów, tak teraz on nauczy się czegoś od nich. Poza tym, mając warsztat w ludzkiej osadzie, podlegał prawom ludzi a nie Elfów. Nie wyrzekłby tego na głos, bo takie bluźnierstwo było w owych czasach niebezpieczne, ale niespecjalnie przepadał za swoim królem. Choćby to łączyło go z ludźmi. Do warsztatu wszedł inny Elf, Garion. Razem z Falkonem prowadzili kuźnię, z której równie chętnie korzystali ludzie co Elfy.
- Niosę niesamowite wieści – krzyknął Garion od progu.
- Nic nie jest niemożliwe – odparł Falkor, przygotowując swoje stanowisko pracy. – A cóż się znów stało, w tym kłótliwym ludzkim świecie, zona karczmarza zdradza go z rzeźnikiem?
- Nie, tym razem mam wieści ze świata Elfów – odparł Garion, zabierając się do ozdabiania luku, który wczoraj skończył. – Naszemu królowi uciekła jego królewska córeczka i teraz jej wszędzie szukają. Tylko patrzeć, jak zjawią się i tu ci jego mądrzy pachołkowie.
Falkor poczuł dziwne mrowienie. Odwrócił się do przyjaciela, sam nie wiedząc dlaczego zainteresowany.
- To nasz król ma córkę?
- A ma, ma… Nie wiedziałeś? Widać i ona nie mogła z nim wytrzymać. Ale sądząc po tym, że mu nawiała, to niezłe z niej ziółko. Widać po beznadziejnym królu nastanie jeszcze gorsza królowa. Ach ten świat, coraz gorszy… Elfy powinny mieć króla a nie królową! Ale ma tylko, co chciał!
- Co masz na myśli? – dopytywał się Falkor.
- Jest taka jaj jej imię… nieprzewidywalna. Potrafi być przecież spokojna a po chwili cię pochłonąć. Potrafi unosić cię na swych ciepłych falach i składać na twych ustach ciepłe pocałunki jak twa ukochana, a po chwili uderzyć w ciebie swym niesamowitym gniewem. Bezlitosna i piękna jednocześnie. Pociągająca w swej tajemniczości. Można ją kochać, ale tylko z rozpaczą.
- Mówisz o księżniczce? – zdziwił się Falkor.
- Co do księżniczki to nie wiem. Nigdy jej nie widziałem. Trzymają ja za murami.
Falkor wzdrygnął się. On nie mógłby wytrzymać bez otwartej przestrzeni. Kochał w życiu tylko dwie rzeczy – wolność i swą pracę.
- Podobno nawiała mu w momencie, kiedy się dowiedziała, że ma przyjechać jakiś książulek i pojąć ją za żonę. Aż się nie chce wierzyć, że nasz władca i jego żona to ostatni przedstawiciele Elfów Wysokich w tym świecie. Podobno pozostałym się tu nie spodobało i odpłynęli – ciągnął dalej Garion.
- Żal mi jej – powiedział cicho Falkor, przemilczając zgrabnie fakt, że on również jest Elfem Wysokim. Nie chciał, by ktokolwiek o tym wiedział. Nawet Garion jego najlepszy przyjaciel.
- Nie żałuj kogoś, kto w życiu nie pracował – wyrzekł swoja główna zasadę jego przyjaciel. – Poradzi sobie… Woda zawsze znajdzie sobie jakąś drogę.
- A co ma woda do sytuacji królewskiej córki? – zdziwił się Falkor.
Garion westchnął.
- Widać jak dalece nie interesujesz się sprawami własnego króla. Księżniczka ponoć ma jakieś imię w starodawnej mowie i to słowo ma oznaczać morze…
- Lamare – szepnął cicho Falkor, a do pomieszczenia wpadł wiatr, przynosząc ze sobą dziwny, orzeźwiający zapach.
- O właśnie – ucieszył się Garion. – A ty skąd wiesz?
Falkor stropił się nieco.
- Chyba obiło mi się kiedyś o uszy.
A potem odwrócił się do przyjaciela plecami, wyjął kartkę i ołówek i zaczął szkicować pierścień w kształcie Kwiatu. I tak Falkor, prosty rzemieślnik naznaczył swoja drogę. Tak wstąpił na ścieżkę życia, która miała go zaprowadzić do tytułu Mistrza Magicznych Przedmiotów. Ponad rok pracował nad wykuciem pierścienia z Diamentem. Robił to głównie w nocy, w tajemnicy przed przyjacielem. Szlachetny kamień oprawił w srebro, a kiedy uznał, że jest gotowy, schował go w specjalnie na ten cel uszykowany szkarłatny woreczek, nie bardzo wiedząc co tak naprawdę powinien z tym pierścieniem zrobić.
    Pewnego dnia wybrał się na ryby. W świecie ludzi miał swój kawałek ziemi. Niewielki, od zielona trawa, jedno drzewo, pomost i duże jezioro. Ale Falkonowi nie trzeba było więcej. Jedyne, czego potrzebował do życia, to przestrzeń. A kiedy tak siedział na pomoście, wyciągnął pierścień z woreczka. Ten zalśnił na jego dłoni po raz pierwszy, odkąd został stworzony. Zajaśniał białym, niezwykłym światłem.
- Lamare – rzekł cicho Falkor. Zawsze wymawiał to imię cicho, jakby ze czcią, jakby z tęsknotą, jakby nie wierząc, że może się urzeczywistnić, że osoba, która nosi to imię nie jest tylko wytworem jego wyobraźni. – Dobrze więc – rzekł do siebie, bo wezbrał w nim dziwny gniew, którego źródła nie potrafił odnaleźć. - Jeśli więc imię jej brzmi Morze, niech woda cię przyjmie – rzekłłszy to cisnął pierścień do jeziora.
Jeszcze tego samego dnia zaczął skrobać w drzewnie głowę łabędzia, która w późniejszym czasie miała zamienić się w białą łódź, o ogromnym żaglu, który nadymany wiatrem, łopocząc jak łabędzie skrzydła miał sprawić, że łódź zaniesie Falkora z powrotem na drugi brzeg, do Valinoru, do domu, do Nieśmiertelnych Krain.
A woda przyjęła pierścień i naznaczyła go swoim żywiołem a potem wraz z wolnym nurtem poniosła ku jego przeznaczeniu.

    Lamare, która podróżowała pod różnymi imionami, ponad dziesięć lat skutecznie ukrywając się przed szpiegami i żołnierzami ojca, ale przede wszystkim przed jego gniewem, podróżowała po ścieżkach życia wraz z poznaną na początku podróży niezwykłą Elfką o imieniu Undomiel Evenstar. Razem spędziły pewien czas w szkole magii i czarodziejstwa, następnie udały się do Białego Miasta, gdzie Evenstar poznała i pokochała pana tamtych ziem, nazywanego przez Lamare żartobliwie Królem i Poetą. A kiedy najlepsza przyjaciółka zdecydowała się wyjść za króla za mąż, Lamare uznała, że ich drogi właśnie się rozchodzą i po uroczystościach weselnych wyjechała, dalej poszukiwać swojej drogi. W swych podróżach trafiła do niewielkiego, pustego Lasu. Tam postanowiła pozostać przez pewien czas. Drzewa szeptały jej przyjemne historie, a trawa była miękka i zielona. Pewnego dnia podczas spacerów po Lesie, Lamare weszła do rzeki. Wśród kamieni coś dziwnie zajaśniało, jakby ukryty wśród kamieni promień słońca. Lamare schyliła się i spośród szarych kamieni wyciągnęła piękny srebrny pierścień o diamentowym wnętrzu, wykuty w kształt kwiatu. Wkrótce przekonała się, że pierścień jest magiczny. Pozwalał jej miedzy innymi chodzić po tafli wody jakby była zamarznięta. Gdy miała go na palcu jeszcze wyraźniej słyszała mowę Drzew. Przekonała się też, że w miejscu, nad którym przesunęła otwartą dłonią kiełkowało Drzewo o złotych liściach. I tak wśród zielonych drzew zaczęły kiełkować i rosnąć w mgnieniu oka Drzewa Złote. Drzewa widząc to nazwały niezwykłą Elfkę Galadrielą – Panią Drzew. Imię to spodobało jej się tak bardzo, że postanowiła przyjąć je jako swe prawdziwe imię. Zawsze potem powtarzała, że tego dnia umarła księżniczka Lamare i narodziła się Galadriel – Pani Drzew, Pani Złotego Lasu, Lasu, o którym śniła, który był od zawsze jej marzeniem, więc nazwała go Lorien – Marzenie.
    I tam już została. Nie przeszkadzała jej samotność. Miała do towarzystwa Drzewa, które opowiadały jej niezwykłe historie. Bardzo tez lubiła spacery po niezwykłej, podobnej do płynnego szkła tafli wody. Na najwyższym wzgórzu, Galadriel powołała do życia Drzewo, które pokochała szczególnie. A ponieważ śpiewała mu piękne pieśni w pradawnej mowie drzewo rosło silne, ogromne i piękne. U stóp jego trysnęła rzeka, z szumem spływając w dół zbocza, gdzie utworzyła ogromną fontannę, wytryskającą w górę miliardami tęczowych kropli. Galadriel uznała piękne Drzewo za swój dom. Pewnego dnia, gdy nabrała z fontanny wody do srebrnej misy, by się umyć, pierścień zalśnił i gdy woda uspokoiła się pokazała lady Galadriel twarz młodej Elfki. Pani Drzew natychmiast skojarzyła twarz z jedną ze swoich wizji. Oto zobaczyła twarz Aryi, Gwiezdnej Oblubienicy. Wiedziała, że ta niepozorna młoda Elfka dokona w swym życiu wielkich czynów. Pragnęła jej jakoś pomóc. Nie bardzo jednak wiedziała, jak ktoś taki jak ona, uciekinierka i córka ojca, który mienił się królem a nigdy królem być nie potrafił, mogłaby pomóc komuś takiemu jak ta Elfka, urodzona pod szczęśliwą Gwiazdą, powołana do wielkich czynów. Mimo wszystko Galadriel postanowiła zaryzykować. Poprosiła jednego z mieszkańców Lasu – jej przyjaciela, białego tygrysa Sarosie, by sprowadził Elfkę imieniem Arya Elda, o której Drzewa mówiły, że nosi tytuł Gwiezdnej Oblubienicy.
    A kiedy przybyła, Galadriel – Pani Drzew wyszła z Lasu, by ją powitać.
http://www.theargonath.cc/characters/galadriel/pictures/gfotrfarewelll13.jpg
Wiedziała, że tak nakazuje pradawny obyczaj Elfów Wysokich, by władca wstał, witając swojego gościa. Galadriel czuła się właścicielką Złotego Lasu, dlatego postanowiła wyjść Aryi naprzeciw. Podarowała Oblubienicy Gwiazd kryształowy flakon, który napełniła wodą ze swej fontanny, w której odbiło się światło Gwiazd. Żegnając Aryę, odezwała się do niej w te słowa:
- Namarie, Arya Elda, Gwiezdna Oblubienico. Może mój dar to niewiele, ale podczas wypełniania misji, do której zostałaś powołana przyda ci się trochę światła. A ten flakon na pewno ci je zapewni.
Arya Elda odeszła pełna mieszanych uczuć. Niosła ze sobą wspomnienie dziwnej Pani i jej niezwykłego Lasu, piękniejszego jeszcze niż Elesmera, w którym drzewa miały liście nie tylko zielone, ale również złote i czerwone. Niosła ze sobą wspomnienie dziwnej pani, młodej, ale jednocześnie zdawało się starszej niż świat. Wspomnienie pani o łagodnym spojrzeniu i uśmiechu, który wlewał do duszy nadzieję. Poniosła ze sobą świat wizję niezwykłej Elfki ubranej w białą szatę, na której palcu oprawiona w srebro i poskromiona lśniła żywa Gwiazda. I w myślach nazwała ją Lady of Light, Panią Światłości. A każdemu, kogo potem spotkała opowiadała o cudach, których była światkiem i Świat poznał panią jako Białą Panią, Galadriel Lady of Light. A los chciał, że Galadriel i Arya zetknęły się ponownie. I wtedy Arya zamieszkała w Lorien już na stałe. I Galadriel nadała młodej Elfce tytuł Pani Mieczy, czyniąc ją obrończynią swego Lasu.
   

    Falkor zaparzył się w Morze. Wiatr zagrał w białych żaglach. Statek w kształcie łabędzia stał już załadowany. Gotowy do powrotu. Falkor westchnął. Kochał wolność nade wszystko, ale miał już swoje lata i jego serce zaczęło tęsknić za miejscem, które mogłoby pokochać. Za miejscem, które uczyniłoby go swoją własnością. Do tej pory takiego miejsca nie odnalazł. Wiedział, że go kocha. I jego rozum podpowiadał, że tu już powinien pozostać, że powinien pokochać ją także. Czuł, że nie na nikogo, kto pasowałby do niego bardziej niż ona. Była jego druga połówką. Rozum to wiedział, ale serce było wciąż niespokojne. Wciąż wyrywało, jakby czegoś szukając. Jakby pamiętało o czymś, o czym zapomniał umysł. Jakby to ono zmuszało go do ciągłych podróży, poszukiwań czegoś nieuchwytnego, co najprawdopodobniej nie istniało. Elf zapatrzył się w bursztynowe oko Łabędzia – ptaka symbolizującego wolność. Tak, Atlanta znała go lepiej niż on sam siebie znał. Powinien ją pocałować, co przypieczętowałoby ich związek. Ale czy to byłoby w porządku? Wiedział, że ona go kocha. Jeśliby ją pocałował, pokochałby ją, pokochałby na całą wieczność i byliby para idealną. Ale on pragnął czegoś innego. Chciał pokochać przed pocałunkiem. Chciał, by pocałunek był przypieczętowaniem miłości a nie jakoby jej wymuszeniem.
- Pokocham ją – powiedział sobie. – Widocznie jeszcze do tego nie dorosłem. Ale pokocham ją na pewno. Bo jakby to miało się nie stać, skoro wszyscy, którzy nas znają mówią, że nie widzieli ani wśród Elfów, ani wśród ludzi lepszej pary i że jesteśmy dla siebie stworzeni? Przyjdzie czas, że pokocham Atlantę.
W tym momencie Elfka, która była przedmiotem jego rozmyślam, zarzuciła mu ręce na szyję. Zaśmiała się, całując go w ucho.
- Płyń- wyszeptała.- Odnajdź siebie, jeśli musisz, a kiedy znajdziesz wróć do mnie i uczyć mnie swoją panią… A na razie polecam cię opiece Morza, która nasi bracia złowią Lamare…


    Galdriel zdziwiła się jak wiele istot o niej usłyszało i pragnęło zobaczyć cudowny Las. A każdy kto przybywał zachłystywał się jego pięknem i postanawiał pozostać w Lesie na zawsze. A Lady of Light odnalazła się w roztaczaniu nad nimi swej niewidzialnej opieki, w leczeniu zranionych dusz. A oni za opiekę i pomoc, odpowiadali miłością. Sama nie wiedziała, kiedy nazwali ją Białą Panią, władczynią Lorien. Początkowo sądziła, że chodzi tylko o kolor sukienki, ale potem przekonała, się, że jej niezwykła dobroć i spokój, który był niespotykany i tak dziwny i nierzeczywisty, że aż nie pasujący do tego świata, sprawiły, że uznali ją niejako za istotę podobną aniołowi. A ponieważ ona była w Lesie przed nimi, uznali ją za jego królową, a siebie za jej poddanych. Właśnie w tym czasie powróciła do Lorien również Arya Elda. Pani Drzew wyczuła w niej dawną siebie. Arya buntowała się przeciwko swemu przeznaczeniu i królewskiemu pochodzeniu. Nie miała też dobrego zdania o swojej matce, podobnie jak pani Galadriel o ojcu. Elfki szybko się zaprzyjaźniły. Arya traktowała Galadriel jak starszą siostrę. Spędzały ze sobą bardzo dużo czasu. Podczas jednego z wspólnych spacerów po Lesie, Lady of Light zapytała Aryę:
- Aryo, czy masz czasem takie wrażenie jakby czegoś ci brakowało?
Arya zamyśliła się chwilę, a potem odrzekła:
-Nie, pani. I wybacz mi te słowa, ale ty jesteś inna niż my.
Lady of Light zaśmiała się, słysząc te słowa.
- Czy opowiesz mi o swoich uczuciach? – zapytała Arya.
Tym razem to pani przez chwilę milczała, potem ponownie podjęła temat.
- Sama nie wiem. Lorien, wspaniały Zloty Las daje mi szczęście. A jednak są chwile, ułamki sekund, kiedy wydaje mi się, że czegoś bardzo mi brakuje, że moje serce niesamowicie za czymś tęskni.
Aryę zaniepokoiły nieco te słowa. Galadriel wyjawiła jej bowiem tajemnicę swego pochodzenia i Arya wiedziała, że Lady of Light jest ostatnim z Elfów Wysokich, bo rodzice Pani już dawno zdecydowali się na powrót do Miasta Światła – Valinoru.
- Czy myślisz, pani, że tęsknisz za podróżą? – odważyła się zapytać Arya.
Galadriel pokręciła przecząco głową.
- Tam to nie dom… nie mój. Nie… Chodzi mi raczej o to, że czasami przychodzi godzina, że czuję się zmęczona, a wtedy moje serce jakby błagało o twarz jakiejś istoty i serce olśnione czułością.
Szły przed siebie chwilę w milczeniu, aż wreszcie Biała Pani uśmiechnęła się ni to do Aryi Szpiczastouchej, ni do swoich myśli i zanuciła. A był to pierwszy raz, kiedy Arya słyszała śpiew Pani. A miała go potem pamiętać już zawsze, jako najpiękniejszy głos jaki przyszło jej słyszeć, przywodzący na myśl czasem melodię skrzypiec a czasem odgłos padającego deszczu lub szemrzącego srumienia. A słowa pieśni, którą zanuciła Galadriel Arya zapamiętała na zawsze:
- Jak szybko jest teraz?

jestem synem i następcą
blasku, który jest niezwykle ordynarny
jestem synem i następcą
niczego szczególnego

zamykasz usta
gdy tylko ośmielisz się przemówić
udaję się nieprawidłową drogą
jestem i potrzebuję być kochana
tak, jak potrzebuje tego każdy z nas

jestem synem i następcą
blasku, który jest niezwykle ordynarny
jestem synem i następcą
niczego szczególnego

zamykasz usta
gdy tylko ośmielisz się przemówić
udaję się nieprawidłową drogą
jestem i potrzebuję być kochana
tak, jak potrzebuje tego każdy z nas

uważasz, że idąc przed siebie
mógłbyś spotkać kogoś kto pokocha cię naprawdę
więc idziesz, jesteś sam
wychodzisz sam, powracasz do domu
płaczesz i jedyne czego pragniesz to umrzeć

kiedy mówisz ze to ma nastąpić właśnie 'teraz'
mówisz o 'kiedy'? spójrz...czekam już
tak długo i wszystkie moje nadzieje już odeszły

zamykasz usta
gdy tylko ośmielisz się przemówić
udaję się nieprawidłową drogą
jestem i potrzebuję być kochana
tak, jak potrzebuje tego każdy z nas

Arya nie wiedziała, co odpowiedzieć. lecz Pani nie oczekiwała, by Szpiczastoucha ustosunkowała się, do tego, co usłyszała. Kiedy tak szły, Pani wciąż wpatrywała się w drogę przed nimi. W najmniej oczekiwanym momencie spojrzała jednak na Szpiczastouchą, a Aryi wydawało się, że zagląda w jej duszę. Obserwowała ją przez chwilę uważnie, nie przestając iść. A szła szybko, pewnie. Arya całą siłę wkładała w to, by wytrzymać ten wzrok. Lady of Light uśmiechnęła się do niej i rzekła:
http://www.theargonath.cc/characters/galadriel/pictures/gfotrgaladhon12.jpg
- Macie mnie za istotę inną niż wy. Nierzeczywistą, jakby mniej realna od was, może magiczną? Istotę pełną wewnętrznego blasku... A może gdyby się dobrze, tak naprawdę przyjrzeć ten blask jest nikły i ja również potrzebuje być kochana? 
Biała Pani machnęła ręką, jakby zła na samą siebie.Znacznie przyśpieszyła, tak, że teraz Arya niemal biegła, by nadal iśc obok niej.
– Wybacz. Zakończmy temat – rzekła Pani Drzew, obracając swój niezwykły pierścień, który Arya w początkach ich znajomości wzięła za gwiazdę.         
Rzeczywiście, nigdy już potem nie wracajmy do tego tematu. A potem do Złotego Lasu przybyła Undomiel Evenstar i wiele rzeczy się zmieniło.

    Gdy nogi Falkora znów dotknęły dawnego brzegu, który teraz nazywano światem Ludzi, ukazała mu się bogini Varda i nakazała mu wykuć dwa bliźniacze pierścienie. Jeden z rubinem, drugi o oczku niebieskim. Bogini rzekła, by pracował rozważnie, gdyż Nenya, Pierścień z Diamentem uczyni pozostałe dwa pierścienie swoimi siostrami. Falkor przypomniał sobie o pierścieniu w kształcie kwiatu po raz pierwszy od dnia, kiedy go wrzucił do wody. Jego pierwszy magiczny wyrób.
- Więc Nenya nie zaginęła? – zapytał zdziwiony.
- Nie – odrzekła bogini – Trafiła w odpowiednie ręce.
    Falkor pracował ciężko nad stworzeniem dwóch cudownych, magicznych pierścieni. I choć praca nad Nenyą szła mu szybko, jakby wzór pierścienia nosił od zawsze w swym sercu, jakby od już zawsze w nim istniał, gotowy się obudzić w odpowiedniej chwili, tak praca nad jego bliźniaczkami szła bardzo powoli. Falkor długo pracował nad wzorami, jeszcze dłużej nad wykonaniem. A przez ponad sto lat pracy nas Naryą i Vilyą usłyszał niezwykłą legendę o Złotym Lesie i pani Galadriel, niezwykłej Lady of Light. Poznał również proroctwo, które mówiło o trzech Elfkach, które miały nosić trzy magiczne niezwykłe pierścienie. I Falkor już wiedział dlaczego ukazała mu się bogini. Musiał odnaleźć Las i owe Elfki. A one musiały założyć na palce jego pierścienie aby wypełniło się proroctwo. A gdy zaniesie do legendarnego Lasu Naryę i Vilyę, odnajdzie i Nenyę. Więc gdy ukończył pracę, wyruszył w podróż.
    Sądził, że wiele napracuje się nad szukaniem. W końcu świat nie był mały, a nikt nie potrafił mu powiedzieć, gdzie owego Złotego Lasu należy szukać. Relacje nie były zgodne nawet co do tego, w której on istnieje części świata. Kiedy jednak Mistrz Magicznych Przedmiotów wsiadł do łodzi w kształcie łabędzia, bogini zesłała mu łabędzia i Falkor popłynął za nim. Natomiast w nocy drogę oświetlała mu Namaria, Gwiazda Pożegnań. Płynąc zabawiał się, wyobrazaniem sobie, jak może wygladać to niezwykłe, legendarne miejsce. Nie miał złudzeń, wiele już w życiu widział, nie sadził więc, by Lorien bardzo się czymś różniło od miejsc poprzednich. A, kiedy tak rozmyślał o usłyszanej przepowiedni i o Galadriel, Lady of Light bardzo stal się jej ciekaw. Chwilę wpatrywał się w poświatę księżyca, odbijającą się w wodzie. Niezwykła, biała, magiczna smuga, z pogranicza rzeczywistości i snu. A, kiedy zamknął oczy, by wyobrazić sobie, jak też może wyglądać owa pani, którą nazywano Panią Światłości, ku swemu zdumieniu zaczął śpiewać pieśń niezwykłą, której nigdy nie słyszał, a która powstała w jego myśli jakoby pod wpływem chwili:
- Tak smutne były jej oczy
Uśmiechnięte ciemne oczy
Tak smutne były jej oczy
Kiedy wszystko się zaczęło

W taką spokojną noc jak ta
Z delikatnym pocałunkiem na czole
Spacerowałem samotnie
I czułem w powietrzu
Jak moja pani się porusza,
Jak odchodzi w smutek
Gdy Biała Królowa spaceruje, noc blednie
Gwiazdy miłości błyszczą w jej słowach

W potrzebie - niesłyszany
Wymawiam - jedno słowo
Tak smutne są me oczy
Ale ona tego nie widzi

Jak było, co widziałeś
Matkę zielonej wierzby
Której imienia wzywam
Pod jej oknem stałem
Kochałem ślad stóp, który zostawiała
I kiedy przyszła
Biała Królowa, tak pełne bólu było moje serce
A usta tak suche, że nie mogły wymówić ani słowa
Więc wciąż czekam

Moja bogini, czy widzisz jak się boję
Me słowa są spóźnione
To czekanie nie ma końca

Drogi przyjacielu żegnaj
Me oczy są suche
Koniec jest tak samo smutny
Jak i początek



Gdy więc trzeciego dnia, otworzył oczy po kilku godzinach snów, zobaczył, że oto płynie po wodzie, będącej niczym płynne srebro, tak dużo w niej było światła Gwiazd. A gdy rozejrzał się dokładniej, ujrzał brzegi porośnięte nie tylko zielonymi lecz także złotymi drzewami i już wiedział, że dotarł na miejsce. Na brzegu pod drzewem spał przepiękny lew. Kiedy łódź przepłynęła obok niebo, obudził się, podniósł i szybko skoczył w Las.
- Szykuje się zatem orszak powitalny.
Nie pomylił się. Kiedy jego łódź uderzyła o biały pomost, oczekiwały już na niego dwie piękne Elfki. Towarzyszył im lew, który wywęszył łódź i co niezmiernie zdziwiło Falkora ślepa wampirzyca. – Jest więc takie miejsce, gdzie Elfy i wampiry żyć potrafią obok siebie? – zapytał sam siebie w myślach pytanie.
- Kim jesteś obcy wędrowcze? – zapytała Elfka o czarnych jak heban włosach i szarych oczach, lśniących jak dwie Gwiazdy.
- Zdradź mi swe imię, o pani, a ja chętnie powiem ci swoje – Falkor wiedział, że zachowuje się niegrzecznie, bo obyczaj nakazywał, by to mężczyzna pierwszy przedstawił się kobiecie, ale dziwny roszczeniowy ton w głowie kobiety nakłonił go do oporu. Oczy Elfki zwęziły się, chwilę lustrowała jego twarz. Jej koleżance jednak nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Natychmiast wyciągnęła miecz.
- Waż słowa, które wypowiadasz. To ty wtargnąłeś na nasz teren, wiec jeśli zechcę twoja głowa potoczy się za chwilę po deskach pomostu.
Falkor nie zdążył odpowiedzieć. Towarzyszka blondynki położyła dłoń na ostrzu miecza, gestem, bez słów nakazując, by blondynka opuściła broń.
- Nie trzeba, Arya Elda. Nie czuję się obrażona – posłała towarzyszce uśmiech. Potem spojrzała na Falkora i tak trwali chwilę, mierząc się wzrokiem, a potem Elfka znów odezwała się do swoich towarzyszy. – On jest z tych…
- Z jakich tych? – zapytali jednocześnie blondynka, nazwana przez Elfkę o szarych oczach Aryą i Falkor.
- Z tych, z których i ona się wywodzi – odrzekła tajemniczo. – Wampirzyco, czy pani już wróciła?
- Nie wiem, Undomiel Evenstar – wampirzyca ukłoniła się, udzielając odpowiedzi. – Ale nie sądzę. Nikt z nas nie widział dziś jeszcze Białej Pani.
Elfka nazwana Undomiel podjęła decyzję.
- Idziemy więc do Drzewa Pani i jeśli zajdzie taka potrzeba zaczekamy na nią.
- Cóż to za królowa, która każe czekać na siebie własnemu gościowi… Obyczajność taka jest dobra wśród ludzi, ale wśród Elfów? – wyraził swe zdanie na głos Falkor.
- Jeszcze słowo a zabiję – ostrzegła go blondynka.
    Evenstar szła przed nim a Arya i Wampirzyca podążały za Falkonem. Lew szedł po boku, wyraźnie pilnując, czy Falkor nie próbuje uciekać. On jednak zupełnie o tym nie myślał. Przypatrywał się temu dziwnemu miejscu, gdzie drzewa rosły jak chciały, gdzie pozornie nie było żadnych ścieżek, a w koronach drzew nad jego głową, w tym dziwnym, zawieszonym pod niebem mieście, co rusz przemykała jakaś istota. Zewsząd dobiegały go śmiechy, a podczas pochodu, minęło zachwyconego wędrowca stado jednorożców. Ocierały się o Elfki, co niesamowite łasiły się nawet do niewidomej wampirzycy. Drzewa szumiały cicho, jakby prowadząc ze sobą nieustanną ożywioną rozmowę. Wreszcie poczęły się rozrzedzać i po chwili wyszli na pustą polanę, po środku której rosło jedno samotne, ogromne drzewo o złotej koronie a korze tak białej, jak pierwszy śnieg zimowy. A kiedy minęli fontannę w postaci jednorożca, której wody przelewały się z cichym przyjemnym szumem, na schodach, którymi opleciony był olbrzymi pień, a wykutych w przepięknym srebrze ukazała się Elfka. Falkor oniemiał. Istoty tak pięknej nie widział jeszcze nigdy na oczy. Była wysoka i smukła, ubrana w białą szatę, co sprawiało, że przywodziła na myśl jasny promień. Włosy jej były długie. Zdawały się być płynnym złotem, a było w nich tyle blasku, jakby każdy z nich był osobnym promieniem słońca. Miała na głowie srebrny diadem w kształcie gałęzi Drzewa, ale i bez tej oznaki władzy, jakże drobnej przy całej jej potędze, Falkor wiedziałby, że oto wyszła mu na spotkanie Galadriel, niezaprzeczalna Pani Światłości. Teraz już rozumiał, co Evenstar chciała powiedzieć, stwierdziwszy, że Falkor jest z tych, co pani. Galadriel niewątpliwie była Elfem Wysokim a to oznaczało, że Galadriel to tak naprawdę Lamare, zaginiona córka króla. W miarę jak się zbliżali, Pani Lasu schodziła po stopniach, tak, że gdy podeszli do niezwykłych dwóch kamiennych rzeźb podtrzymujących szklane zwierciadło, ona akurat zeszła z ostatniego stopnia.
http://www.theargonath.cc/characters/galadriel/pictures/gfotrfarewelll7.jpg
Uśmiechnęła się do niego, podając rękę. A gdy schylił się, by ją ucałować, zamarł. Ujrzał, że Lady of Light nosi na prawej dłoni Nenyę.
http://www.theargonath.cc/pictures/rings/rings10.jpg
Widząc jego zdziwienie, roześmiała się, a był to śmiech piękny, przypominający jakby dźwięk skrzypiec.
- Witaj w Lorien, Falkorze, Mistrzu Magicznych Przedmiotów. Twórco Nenyi, Naryi i Vilyi.
- Witaj, Galadrielo, Lady of Light, pani w Lorien. Niosę dla ciebie dar od bogini Vardy.
Galadriel pokręciła przecząco głową.
- Nie, mistrzu Falkorze. Jest to dar od ciebie i tylko od ciebie. Varda mogła ci poddać pomysł, ale wykonanie zależało już tylko od ciebie. Bogowie mogą nam czasem podać dłoń gdy się gubimy lub poddać pomysł, ale to co uczynimy dalej to już tylko nasza zasługa lub wina.
Falkor nie odpowiedział. Podał tej niezwykłej istocie, w której istnienie niemal nie potrafił uwierzyć drewnianą szkatułę. Biała Pani skinęła głową i uchyliła wieko. Potem przyzwała do siebie dwie Elfki, które transportowały Falkora do Drzewa pani.
- Gwiazdko, Aryo. Oto macie przed sobą Naryę i Viliyę, siostry mojej Nenyi. Aryo dla ciebie przeznaczona jest Narya, pierścień z rubinem, ona pozwoli ci czytać w sercach innych i w razie potrzeby wlewać w nie nadzieję. Gwiazdko, tobie powierzam najsilniejszy z pierścieni, Viliyę. Podajcie mi proszę lewe dłonie. Powinny być prawe, ale tymi walczycie.
A gdy pani Galadriel wsunęła pierścienie na dłonie Elfek, zerwał się wiatr i na polanę spadł deszcz złotych liści. Lady of Light zaśmiała się i uniosła dłonie w górę. A liście tańczyły wokół niej, stopniowo przybierając postacie ludzkie. Po chwili zaroiło się na polanie od duszków wiatru i drzew, lgnących zwłaszcza do Evenstar, właścicielki pierścienia powietrza. Tak Lorien, Złoty Las okazywał swą radość.
http://www.theargonath.cc/characters/galadriel/pictures/gfotrmirror25.jpg

O świcie, kiedy wydawało się Falkonowi, że Las jeszcze jest pogrążony w głębokim śnie, Mistrz Magicznych Przedmiotów wybrał się na mały rekonesans. Złoty Las bardzo mu się podobał. Po chwili marszu wyszedł na pusta polanę, która schodziła nad rzekę. Gdy wychynął spośród drzew, przystanął. Zobaczył, że po wodzie, niczym po zamarzniętej tafli jeziora spaceruje Galadriel. Wokół niej pluskały zadowolone syreny i rusałki, od czasu do czasu po wodze przebiegł łabędź, zahaczając skrzydłem o sylwetkę pani. Falkor przycupnął cicho, oczarowany tym, co zobaczył. Galadriel poczuła jednak, że ktoś ją obserwuje, a gdy odwróciła wzrok i postrzegła go kątem oka, wystarczyło. Na chwilę straciła koncentrację, pierścień zalśnił i pani wpadła z pluskiem do wody. Falkor przestraszył się, ale kiedy zobaczył, że wynurzyła się z wody i płynie do brzegu, odetchnął. Podał jej dłoń, gdy wychodziła z wody.
- Wybacz mi proszę, pani Galadrielo, nie było moim zamiarem przestraszyć cię…
- Nic się nie  stało – odparła, odgarniając mokre włosy z twarzy.
Zaoferował się ją odprowadzić, a ona chętnie przyjęła propozycję. Szli obok siebie. W pewnej chwili, czyniąc to w sposób zupełnie naturalny, oparła się na jego ramieniu. Poczuł, że jego serce zabiło szybciej i że gdzieś tam w środku jego istoty robi mu się cieplej. Zdziwił się, bo jeszcze nigdy się tak nie czuł.
- Chyba czas ruszać w drogę – rzekł, przerywając milczenie.
- Dlaczego? – zapytała. A on milczał, zdziwiony, że zupełnie nie wie, co ma odpowiedzieć na to pytanie.
- Wypełniłem moje zadanie, lady Galadrielo – odparł wymijająco.
Ona odwróciła głowę od drogi przed nimi, by na niego spojrzeć. Te niesamowite oczy jak dwa okruchy nieba. Pomyślał, że nieważne jak daleko od nich ucieknie, te oczy już na zawsze pozostaną w jego pamięci, a kto wie, może zaznaczyły też ślad w jego duszy?
- Lorien jest domem dla wszystkich, którzy tego pragną i o to poproszą – szepnęła, gdy wychodzili na polanę.
Po stopniach zbiegała właśnie Arya.
- Galadrielo… - gdy zobaczyła swą panią w towarzystwie Falkora, na dodatek przemoczoną do suchej nitki, stanęła jak wryta.
Ale Lady of Light nawet w tej sytuacji potrafiła się odnaleźć. Uśmiechnęła się i powiedziała:
- Przebiorę się i już jestem do twojej dyspozycji, Aryo – a potem wyminęła Szpiczastouchą i wspięła się po schodach.

    Falkor stał na pomoście i wpatrywał się w leniwie kołyszącą się łódź. Zastanawiał się co zrobić. Zrozumiał, że wreszcie znalazł swoje miejsce na ziemi. Nie chciał stąd odchodzić, nie chciał już podróżować. Był nareszcie u kresu wędrówki, odnalazł to, czego tak długo poszukiwał. Pokochał Lorien, ale przede wszystkim, nie mógł się już dłużej oszukiwać, pokochał to, co Lorien miała najcenniejszego. Kiedy tak rozmyślał, biały łabędź pływający do tej pory po rzecze rozpostarł skrzydła i wzbił się do lotu. Po raz pierwszy Falkor nie chciał podążyć za ptakiem wędrowców.
http://www.theargonath.cc/characters/galadriel/pictures/gfotrmirror35.jpg
- Witaj, pani Galadrielo – nie musiał jej słyszeć, żeby wyczuć, że nadeszła. Stała teraz za nim. Spokojna, dostojna, biała. Tak inna od niego, a przecież tak podobna. Odwrócił się. – Podjąłem decyzję. Chciałbym zostać w Lorien. Tu znalazłem swoje miejsce na ziemi. Proszę, pozwól mi zostać w… twym Lorien.
Jakże się zdziwił, jakże był zawiedziony. Nie uśmiechnęła się. Wyraz jej twarzy pozostał nieprzenikniony. Nie cieszyła się, że podjął taką właśnie decyzję. Spuścił wzrok, a wtedy ona rzekła:
- Zostań, oczywiście. Lorien z chęcią stanie się twoim domem, na tak długo, jak długo zdecydujesz się zostać.
- A gdybym powiedział, że chciałbym zostać na zawsze?
Lady of Light milczała przez chwilę.
- Masz naturę podróżnika, Gustynianie [pradawna mowa: gust – miłować, nian – łabędź, ale także wolność, dlatego łabędzia nazywano ptakiem wędrowców. Zlepek gustynian oznaczać więc może albo : miłujący łabędzie albo: miłujący wolność].
Falkor zaśmiał się smutno.
- Więc tak mnie w myślach nazywasz? Tak o mnie myślisz… Jestem dla ciebie gustynianem – wędrowcem, który nigdy i nigdzie nie będzie potrafił zagrzać na dłużej miejsca.
Lady of Light nie odpowiedziała, odeszła.
http://www.theargonath.cc/characters/galadriel/pictures/gfotrgaladhon10.jpg
W czasie, kiedy Falkor podejmował decyzję już raz przecież podjętą, a jednak odmienną od tej pierwszej i pakował do łodzi cały swój dobytek, aby znów przepłynąć Wielką Wodę i wrócić do Miasta Światła, a tam pocałować Atlantę i na zawsze związać swe losy z jej losami, Galadriel otrzymała wiadomość, że trole atakują Lorien. Podczas, gdy ona walczyła z Balrogiem a wojowniczki zabijały trole, Las był spokojny i cichy, jakby się nic nie działo. Nie było żadnych sygnałów, że dzieje się coś niedobrego. Panowała cisza i spokój. Tylko w pewnym momencie łabędź, który pływał po rzece zerwał się do lotu, a jego skrzydła załopotały. W tym samym momencie, złote Drzewa zaszumiały złowieszczo. Falkor podniósł wzrok znad odcumowywanej łodzi, zaniepokojony. Gdy wybiegł z Lasu, wojowniczki pochylały się właśnie nad leżąca na ziemi Galadriel. Falkor podbiegł do niej. Położył sobie jej głowę na piersi i mocno przytulił, nie zważając na płaczące, ale mimo wszystko mocno zdziwione Aryę i Undomiel.
- Nie umieraj – szepnął. – Nie zostawiaj mnie, Galadrielo. Kocham cię.
    A wysoko w górze, siedząc na obłoku Varda obserwowała całą scenę. Płakała nam śmiercią Galadriel, jej ukochanej córki, którą zawsze otaczała największa miłością i opieką. Ale bogini wiedziała, że teraz nie może już pomóc swojej faworytce. Biała Pani miała do wyboru. Pozwolić umrzeć swojemu światu lub uratować świat, ale złożyć w ofierze w zamian swoje życie. I choć bogini ostrzegała ją, Lady of Light podjęła decyzję. A każda decyzja niesie za sobą konsekwencje. Ale wtedy Falkor zrobił coś, czego Varda nie umieściła w swoich planach.
- Myślisz, że nie pójdę tam za tobą? – szepnął do zmarłej. – Mylisz się- wyciągnął zza szaty szmaragd oprawiony w srebro.
Wszystkie Elfy Wysokiego Rodu mają kamienie nieśmiertelności. W kamieniu tym, które dostają w chwili urodzin umieszczona jest ich nieśmiertelność. Każdy kamień jest inny. Każdy, kto próbowałby dotknąć kamienia Elfa, zostanie przez niego spalony. Tylko sam Elf może ściągną sobie kamień z szyi. Może go też komuś podarować. Falkor założył swój kamień również na szyję Galadriel i wypowiedział donośnym głosem:
- Ta łaska, którą mi dano, niech ją teraz wspomoże. Oszczędź ją, ocal – Elfki oczekiwały, że po zaklęciu Galadriel jakimś cudem odzyska życie, ale ku ich zaskoczeniu, kamień zalśnił, pozbawiając przytomności również Falkora.
    A dusza Pana Magicznych Przedmiotów już schodziła do królestwa Dusz. Falkor bez problemu odnalazł Grajka. Jego muzyka rozbrzmiewała wszędzie. A za nim podążały tysiące i tysiące Dusz, aż do rzeki, gdzie Śmierć przekazywała dusze śmiertelnych Przewoźnikowi. A dalej przez rzekę do kraju ciemnego, skąd już się nie wraca. Dopadł ją już na samym skraju. Już prawie wsiadała na łódź. Chwycił ją mocno za dłoń. Odwróciła się.
- Wracamy – powiedział.
Obejrzała się ma Przewodnika.
- On mnie woła – zaprotestowała.
Falkor spojrzał w oczy Białej Pani.
- Nie pozwolę mu cię zabrać. Choć ze mną – powtórzył i jeszcze mocniej przytrzymał jej rękę, żeby mu się tylko nie wyślizgnęła. – Albo ty ze mną wrócisz, albo ja pójdę z tobą tam.
A Varda, która również zeszła do królestwa podziemi, by móc dobrze obserwować te scenę, wzruszona tak wielką miłością, pozwoliła Falkorowi wyprowadzić Lady of Light, tylko po to, by w momencie, gdzie oboje odzyskają przytomność, znów cofnąć czas. Spotkali się jednak, pokochali. Biała Pani nie dotrzymała warunków umowy. Więc za karę znów stała na brzegu i obserwowała kres wszystkiego tego, co kocha.
- Więc nie udało mi się – szepnęła tylko Galadriel, ukrywając twarz w dłoniach.
Bogini położyła jej dłoń na ramieniu.
- Niektóre rzeczy się nie zmieniają i stać się po prostu muszą.
A kiedy bogini odeszła, Lady of Light została sama w ciemności nocy. Biała plama na tle bezkresnej czerni. I kiedy cicho łkała, ukrywszy twarz w dłoniach, podszedł do niej Gustynian. Mocno przytulił ją do siebie i zapytał:
- Co się dzieje, Galadrielo?
Galadriel opowiedziała mu o spotkaniu z boginią i jak Varda ukazała jej koniec młodszego, ludzkiego świata. Falkor słuchał, gładził ją po włosach, a gdy skończyła, ucałował w czoło.
- Dlaczego nie powiedziałaś, że nie jesteś tu szczęśliwa? Dlaczego wciąż nie chcesz na mnie polegać, dlaczego z każdym problemem próbujesz radzić sobie sama. Proszę, pozwól mi sobie pomagać…
- Tak bardzo chciałeś byśmy tu przypłynęli, nie chciałam cię rozczarować…
Falkor uchwycił w dłoń jej podbródek i podniósł do góry. W błękitnych oczach pani odbiło się światło Gwiazd Vardy.
- Wyjaśnijmy sobie raz na zawsze. Mój dom jest tam, gdzie serce moje, a moje serce to ty. A teraz choć.
Chwycił ją za rękę i pociągnął do swojej pracowni. Tam polecił jej, by zamknęła oczy i mocno się go schwyciła.

    Arya przymknęła oczy. Walcząca niedaleko Undomiel, zatrzymała się jak w ryta w trakcie półobrotu. Całe pole bitwy zamarło, zdezorientowane. Z czarnego jak smoła nieba, na czarną jak noc ziemię spłynął pionowy słup jasnego, białego światła, a gdy dotknął ziemi, zaczął się rozszerzać pionowo, a każdy cień, którego dotknął rozpraszał się w jasnym ciepłym Świetle, jako, że ciemność, jest tylko brakiem Światła. A gdy na polu bitwy nie został już ani jeden cień, na niebie zapłonęły gwiazdy i z mroku wychynęły kształty, wszystko przestało być tylko jedną wilką czernią. A potem stopniowo blask zaczął się zmieszać,
http://www.theargonath.cc/characters/galadriel/pictures/gfotrmirror29.jpg
aż śladami wielkiego blasku zostali jedynie lord Falkor i lady Galadriela.
- No, nareszcie – zaśmiała się Arya. – Bo już zaczynałam się martwić, że się spóźniacie.
A całe pole bitwy wybuchnęło donośnym, zdrowym, przyjemnym dla ucha śmiechem, a dni Wielkiej Bitwy przeszły do historii jako dni zwycięstwa Światła nad Ciemnością i triumfu nad Floretem, Władcą Cieni, który omal nie doprowadził świata do jego kresu. A Varda, patrząca na wszystko z góry, zastanawiała się, czym jeszcze przez wszystkie lata wieczności zaskoczą ją Falkor, Mistrz Magicznych Przedmiotów i Galadriel, Lady of Light.

Ostatnio edytowany przez Galadriela (2008-02-15 20:36:12)


Powiedz mi o czym marzysz, powiem Ci kim jesteś... Co widzisz w moich oczach?


http://gfx.filmweb.pl/ph/10/65/1065/46851.1.jpg

Offline

 

#2 2008-01-29 23:01:58

Undomiel Evenstar

Gwiazda nad Gwiazdami, Pani Zmierzchu

Zarejestrowany: 2007-09-07
Posty: 26

Re: Jestem córką i następczynią blasku, ale i ja potrzebuję być kochana

podobno istnieje w naturze zasada "toka koka", oznacza to, że aby coś zyskać, musisz dać coś o tej samej wartości... życie Lamare, czy istnienie świata... być może przeznaczone bylo mi czekac z przeczytaniem tego opowiadania Lamare, teraz rozumiem je lepiej niż byłabym w stanie kilka tygodni temu... nawet boginie potrzebują być kochane, ale miłość bywa trudna... przepraszam cię za tą niespójną notatkę, ale mam lekki zamęt w głowie... twoje opowiadanie zabralo mnie na chwile z tego ponurego świata w serce Lasu.... Dziękuję :-)

Offline

 
  • Index
  •  » Z życia Lasu
  •  » Jestem córką i następczynią blasku, ale i ja potrzebuję być kochana

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.feralheart-super-gierka.pun.pl www.jestem-mscicielem.pun.pl www.viawwwgame.pun.pl www.jumpstylepiekary.pun.pl www.rozyny-info.pun.pl